Grzech numer jeden, czyli zaburzenia więzi

Dawniej rzecz najważniejsza w życiu. Teraz sytuacja się odwróciła. Co rozumiem pod pojęciem odwróciła? Otóż po odwróceniu pierwszej litery w iście tuwimowskim stylu powstaje nam „m”, za którym gonią ludzie a mianowicie „money”. Dlaczego po angielsku? Pewnie dlatego, że w TVP czyli naszej abonamentowej telewizji mającej propagować to co polskie, jeden z popularnych programów nazywa się Voice of Poland. Nie wiem dlaczego nie „Głos z Polski” albo „ Siła polskiego głosu” , po prostu angielski brzmi lepiej ;). A może Mikołaj Rej mylił się co do gęsi i Polaków. Może bycie sobą i życie w zgodzie ze sobą przestało być optymalnym sposobem na samodoskonalenie.

Po tej szybkiej niczym polskie koleje serii pytań wróćmy do tematu więzi. Od razu mam przed oczami moje nieodległe przecież dzieciństwo. Pierwsze co mi się przypomina to relacje z kolegami z podwórka. Nikt nie zabraniał mi się bawić z dziećmi w gorszej sytuacji materialnej, jedyne przed czym mnie ostrzegano to panowie w płaszczach, oferujący lizaki. To budowało świadomość tego, ze ludzi oceniamy po tym jacy są, a nie po tym co posiadają. Co ważniejsze, o twojej pozycji w grupie decydowało też to, jakim kolegą jesteś a nie to, jaką zabawkę zniesiesz na podwórko. Rodzice pracowali w godzinach 8-16 co powodowało, że kiedy wracałem ze szkoły mieli dla mnie dużo czasu. Powiedziałbym nawet, że aż za dużo, bo nie było możliwości ukryć nieodrobionej pracy domowej albo siniaka pod okiem. Były też dobre strony, zawsze wiedziałem, że moje sukcesy zostaną docenione. Relacje z nauczycielami też wspominam dobrze i nie tylko dlatego, że non stop byłem w czołówce. Zamiast wypełniać papiery mieli czas dla ucznia i chcieli wysłuchać jego potrzeb. Owszem, były wyjątki, ale traktowałem je jako formę folkloru szkolnego. Miałem uczucie, że jestem człowiekiem, małym, ale człowiekiem, który w ograniczonym stopniu też buduje szkolny świat. Czułem się częścią swojej szkoły. Teraz kiedy pracuję z młodzieżą owo poczucie przynależności spotykam bardzo rzadko, szczególnie w gimnazjach. Licea jeszcze się bronią ale i ten bastion powoli upada. Dorośli również funkcjonowali wtedy inaczej. Parki pełne były starszych ludzi, którzy spacerowali albo grali w szachy. Tak, tak, te stoliki z namalowanymi czarnymi i białymi kwadratami nie zawsze były używane jak stoliki w barze. Nie było telefonów komórkowych, a jednak ludzie spotykali się i wiedzieli o sobie dużo więcej niż teraz. Dla mnie wtedy istniało społeczeństwo informacyjne, teraz jest informatyczne. Więzi sąsiedzkie także uległy spłyceniu, nie ma już imienin u sąsiadów, nie mam miejsca gdzie dzieci mogą się zatrzymać gdy zapomną klucza do domu. Czy pacjenci czują ze mną więź? O to należałoby ich zapytać… Staram się, staram się ze wszystkich sił aby wizyty u mnie nie napawały ich przerażeniem, co przy moim wyglądzie jest strasznie trudnym wynikiem do uzyskania. Na koniec wróćmy do polskich kolei aby zamknąć krąg tego felietonu. Kiedy ostatnio porozmawialiście sobie ze współpasażerem? Dawniej to był najlepszy sposób na to, aby podróż minęła szybko. Mam nadzieję, ze równie szybko jak czytanie moich wypocin.